Lataliśmy po mieście, jak liście unoszące się na wietrze. To w lewo, to w prawo zerkaliśmy, by ujrzeć szatynkę. Lecz na nic, nigdzie jej nie było. Pomału traciliśmy nadzieję, że ją odnajdziemy. Oczywiście dzwoniłem do jej domu, ale jej tam nie było. Co za zrządzenie losu? I co mamy robić? Gdzie szukać? Czy są nadzieję, że ją jeszcze znajdziemy i uchronimy przed... no właśnie, przed czym?
Byliśmy na kolejnej uliczce. Tym razem indywidualnie udaliśmy się w wyznaczone miejsca. Miałem nadzieję, że ta ja pierwszy ją odnajdę.
- No do cholery, gdzie ona jest? - moje myśli zalewała fala negatywów. Miałem złe obawy. Za każdym razem, gdy chciałem pomyśleć o czymś przyjemnym, widziałem jej twarz, a w rękach żyletka. To i tak nic w porównaniu z drugą wersją. Tam było samobójstwo. Oh, dlaczego na mnie to ciąży? Dlaczego?
Szedłem w milczeniu. Czuć było ode mnie chłód, a oczy przypominały... lepiej nie mówić, co. Traciłem wszelkie nadzieję, na wszystko. Aż tu nagle do moich uszów dotarł bardzo cichy płacz. Nie wiedziałem dokładnie, z której strony. Przystanąłem. Nasłuchiwałem odgłosów, próbując wyłapać kierunek, w jaki miałem się udać. Pierwszy raz serce i rozum się ze sobą zgrały. Oba narządy wybrały ciemną uliczkę tuż przed mymi oczyma. Przypadek, nie sądzę. Sceneria godna najlepszego filmu, ale to nie był film, tylko realia.
Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie. Po chwili dotarłem w ciemne, puste miejsce. Myślałem, że stąd nie ma wyjścia. Na szczęście me przeczucia były złudne, ponieważ po jakimś czasie zobaczyłem swój cień, który wytworzyło słońce. Spojrzałem na tutejszy krajobraz. Było to nowe, jeszcze mi nieznane jak dotąd miejsce.
Byliśmy na kolejnej uliczce. Tym razem indywidualnie udaliśmy się w wyznaczone miejsca. Miałem nadzieję, że ta ja pierwszy ją odnajdę.
- No do cholery, gdzie ona jest? - moje myśli zalewała fala negatywów. Miałem złe obawy. Za każdym razem, gdy chciałem pomyśleć o czymś przyjemnym, widziałem jej twarz, a w rękach żyletka. To i tak nic w porównaniu z drugą wersją. Tam było samobójstwo. Oh, dlaczego na mnie to ciąży? Dlaczego?
Szedłem w milczeniu. Czuć było ode mnie chłód, a oczy przypominały... lepiej nie mówić, co. Traciłem wszelkie nadzieję, na wszystko. Aż tu nagle do moich uszów dotarł bardzo cichy płacz. Nie wiedziałem dokładnie, z której strony. Przystanąłem. Nasłuchiwałem odgłosów, próbując wyłapać kierunek, w jaki miałem się udać. Pierwszy raz serce i rozum się ze sobą zgrały. Oba narządy wybrały ciemną uliczkę tuż przed mymi oczyma. Przypadek, nie sądzę. Sceneria godna najlepszego filmu, ale to nie był film, tylko realia.
Szybkim krokiem ruszyłem przed siebie. Po chwili dotarłem w ciemne, puste miejsce. Myślałem, że stąd nie ma wyjścia. Na szczęście me przeczucia były złudne, ponieważ po jakimś czasie zobaczyłem swój cień, który wytworzyło słońce. Spojrzałem na tutejszy krajobraz. Było to nowe, jeszcze mi nieznane jak dotąd miejsce.
W samym centrum była nieduża ławeczka,
a na niej zgadnijcie, mała szatyneczka.
Cicho łkała, ocierając twarz,
by nikt jej nie ujrzał, by jej nie spojrzał w twarz.
Zgubnymi myślami i ponurą miną,
próbowała sobie ulżyć miło.
Nie chciała już bólu, i nie chciała stresu,
jedyne marzenie, to skończyć u kresu.
Na poezją musiało mi się w tej chwili zebrać. Chwila nieodpowiednia, ale słowa właściwe.
- Lau? - spokojnym i opanowanym tonem zwróciłem się do niej.
- Ross. - gwałtownie się odwróciła. Jej powieki były podkrążone i czerwone od płaczu. Na jej twarzy widniał ewidentny smutek. Przynajmniej teraz pojawił się tam inny grymas. - Co ty tu robisz? - dodała po chwili.
- Zgadnij. - słodko się uśmiechnąłem i podszedłem do niej. Szatynka widząc mój ruch, lekko się przeraziła i chciała uciec, lecz jej w tym przeszkodziłem. Złapałem za dłoń i mocno przyciągnąłem spowrotem na ławkę. Przykucnąłem przed nią. Spojrzałem na jej twarz, która była zasłonięta kosmykami włosów. - Lau. - jeszcze raz ciepło się do niej odezwałem. Nie chciałem, by było jej przykro, zwłaszcza w takim momencie. To nie jej wina, ale staram się ją zrozumieć, ponieważ nie wiem, co ja zrobiłbym na jej miejscu? Nie potrafię sobie tego nawet wyobrazić, a może nie chcę? Po prostu i tyle. - Nie płacz. - wsunąłem dłoń, by dotknąć jednego z jej policzków. Był mokry, tak średnio powiedziawszy, załzawiony. Po chwili poczułem jej dłoń na swojej. Była chłodna, lekko drgająca. Może zamierzała mnie od siebie oderwać, ale widząc me zamiary, przystanęła na to. Złapałem ją za podbródek. Drugą ręką przeczesałem włosy, by podnieść i ujrzeć jej twarz. Nieskazitelna cera, dobro w oczach i żal w sumieniu. Tak teraz wyglądała. Mocno przytuliłem ją do siebie. Jest takie powiedzenie - słowa znaczą więcej niż czyny. W tym przypadku brzmi to sprzecznie, ale ważne, że pomaga.
- Jestem do niczego. - cicho wyszeptała mi do ucha.
- Lau, nie jesteś...
- Jestem. - przerwała mi. - Ross, sam widziałeś. - mówiła drżącym głosem, cały czas zaciągając nosem. Nie płakała, lecz łzy zebrane w oczach, cały czas rozbryzgiwały się na otoczenie. - Niby zawsze byłam odważna. Szłam przed siebie, nie patrząc w dół i próbowałam stawiać czoło wszelkim przeciwnościom, pomagać innym, a tu proszę. Jeden niewłaściwy moment i czar prysł. - zamilkła i opuściła głowę. Była załamana.
- Laura, sama już sobie wszystko wyjaśniłaś. To nie ty zawiniłaś, lecz ci, którzy cały czas z tobą byli, a jednak nie pomogli. Pamiętaj, że jesteś cudowna i wiele już osiągnęłaś. Nie wątpię, że bardzo się jeszcze rozwiniesz, ale nie o tym teraz mowa. Pozwól sobie pomóc. Nie jesteś sama! - próbowałem do niej dotrzeć, dać jej do zrozumienia, że może na mnie liczyć, lecz na niewiele się to zdało, gdyż szatynka była coraz bardziej przytłoczona.
- Wtedy też nie byłam. Przecież Raini i Calum ze mną tam stali, przeżywali to tak samo jak ja, a jednak okazali się... - podparła się ręką. Siedziała w zamyśleniu. Przynajmniej już nie płakała, próbowała się pozbierać. Nagle wstała. Spojrzałem na nią. Zrobiłem tę samą czynność. Po chwili się odezwała:
- Dziękuje, dziękuje, że przy mnie jesteś, że mnie nie opuściłeś i ciągle ze mną trwasz, na dobre i na złe. Wybacz mi, ale chciałabym jednak zostać dzisiaj sama, nie bierz tego do siebie. - przeczyła rękoma. - Ale nie mogę i nie chcę patrzeć na drugą osobę, nie ważne kim ona jest. - skończyła i ostatni raz złapała mnie za dłoń. Tym razem była cieplejsza, czulsza. Poczułem dziwne uczucie. Nie był to żaden impuls, było to coś, co rozpalało mnie od środka. Ja, ja wariowałem od tego. Po jakimś czasie puściła i odeszła. Dokładnie wiedziałem co muszę zrobić. Momentalnie ją dogoniłem, chwyciłem w talii i obróciłem do siebie.
- Ross, co ty robisz? Mówiłam, że... - nie dane jej było dokończyć, gdyż wziąłem sprawy w swoje ręce.
- Ale ja muszę. - no i ją pocałowałem, namiętnie od razu. Nie będziemy zaczynać od barier typu wstęp itd. Bądźmy poważnymi ludźmi, zakochanymi do tego.
Objąłem ją już mocniej. Przycisnąłem do siebie, cały czas cmokając. Opadłem na ławkę. Nie miała wyboru, musiała ze mną. Tym razem chwyciłem ją za biodra i usadziłem na kolanach. Jeszcze mocniej do siebie przytuliłem. Po chwili nasze usta się od siebie oderwały, dokładniej za sprawą szatynki.
- Ross, ja... myślę, że to zły pomysł. - starałem się jej nie słuchać, ale mimo to trzeba było na to przystać. Nie chcę jej bardziej ranić, ale co poradzę, uczucia są silniejsze. Nie da się nad nimi panować. Oblizałem wargi. Ostatni raz na nią spojrzałem. Musiałem na koniec ją ostatni raz pocałować. Był to najczulszy, a zarazem najprawdziwszy całus, jaki kiedykolwiek wykonałem. Bowiem w tej chwili wiedziałem, co do niej czuję.
Wstaliśmy, nie odzywaliśmy się do siebie. Szatynka zrobiła pierwszy krok. Uśmiechnęła się do mnie, choć ja nazwałbym to raczej grymasem, ale mogę się mylić. Jestem w końcu tylko człowiekiem, też mam swoje małe wady. Odbiegła. Stałem lekko zakłopotany. I co, i co teraz?
*Oczami Laury*
Byłam bardzo zaskoczona sytuacją, która przed chwilą miała miejsce. Nie opierałam się temu, ale to nie znaczy, że tego chciałam. Czy ja wiem, czy aż tak bardzo lubi blondyna? Na pierwszy rzut oka nie ma co się zastanawiać. Ciacho, słodziak, wspaniały charakter, trochę wyboista przeszłość i wielki talent. Brakuje tylko skromności, ale może być. Tylko mi nie o to chodzi. Kiedyś, gdy była mała, taki mężczyzna niewątpliwie wydawał się ideałem, a teraz moje poglądy się zmieniły. Zaczęłam doceniać zupełnie obce mi rzeczy. I Ross właśnie chyba je uczynił. Przemógł niepewność, strach i wszelkie co do niego po wątpienia. Tylko prawdziwy facet odważyłby się na taki krok. No bo kto, w tym przypadku na pewno nie Raini i Calum, wsparł by bliską sobie osobę, w tak trudnym momencie, zwłaszcza, gdy może mieć z tego bekę. Przecież taka sytuacja jaka mnie spotkała to niewątpliwie przypadek. Wieki albo nawet tysiąclecia zajmie światu stworzenie podobnej historii. Z jednej strony to dobrze, ale dla mnie, czyli z drugiej strony, z mojej perspektywy oczywiście, bardzo źle. Z chęcią bym się takiej osoby poradziła, chciała się dowiedzieć, co zrobiła, by sobie z tym poradzić. Ale jak mówię, nikomu tego nie życzę.
Doszłam pod próg domu. Szybkim, niezauważalnym krokiem znalazłam się w swym pokoju. Nie miałam sił na nic, więc natychmiast zasnęłam.
***
Następnego dnia, gdzieś tak koło 6 rano się przebudziłam, bez jakichkolwiek nadziei, że ten dzień może być lepszy, nawet najlepszy albo raczej najpiękniejszy w mym życiu.
Na początek udałam się do łazienki. Wzięłam ciepłą kąpiel z pianą. Ach, tego mi brakowało. Błogiego spokoju, wyciszenia i chwili relaksu dla siebie. Częściej powinnam sobie fundować takie przyjemności. Dzięki nim było mi dużo lepiej, a problemy nagromadzone z ostatnich dni, po woli, ale ze skutkiem zanikały. Jeżeli nic mnie już "złego" nie spotka, to może sobie poradzę. - Ross ma rację, trzeba się wziąć w garść. Poradzę sobie. Zawsze byłam odważna. Niech ta cecha się nie zmienia. Tak! - entuzjastycznie podeszłam do tematu. Byłam zadowolona z postanowienia. Poradzę sobie, muszę, inaczej moje życie będzie na prawdę trudne.
Po zrobieniu makijażu, uczesaniu włosów i umyciu zębów, poszłam do pokoju, by wybrać odpowiedni strój na dzisiejszy dzień. Następnie zeszłam na dół. Byłam zaskoczona. Pierwszy raz od dłuższego czasu w domu był... ktoś inny, prócz mnie samej. Chyba mamy jakieś święto, w cuda nie wierzę, przynajmniej teraz.
- Tato? Mamo? Co wy tu robicie? - zapytałam.
- Jemy śniadanie, a co? - odpowiedział ojciec z pełnymi ustami. Mruknęłam pod nosem.
- A nic. Wiesz od kilku dni się w ogóle nie widzieliśmy, jakbym zapomniała o waszym istnieniu, a tu z dnia na dzień taka metamorfoza, oczywiście w pozytywnym sensie.
- Masz jakiś problem? - zauważyła Penny.
- Czy ja mam jakiś problem? - mówiłam zabawnym tonem. Uśmiechnęli się.
- Mogłabyś już usiąść i spożyć ten posiłek, a nie się tak wymądrzać. - zażartował Lester. Ironicznie na niego spojrzałam, po czym kiwałam przecząco głową. Lekko się uśmiechnęłam. Przysiadłam obok.
- Na śniadanie najlepsze będą płatki. - powiedziałam wsypując produkt do miski.
- Od ukochanej matki. - dodała Penny, zabawnie się śmiejąc.
- Hahaha, bardzo śmieszne. - znów z moich ust poszła ironia. Jednak był to pozytywny nastrój. Wczoraj byłam przygnębiona, zagubiona, a tu proszę. Staruszkowie mnie rozbawiają i rozweselają. Dzięki nim, czuję się na prawdę dobrze.
- Kotuś, tak sobie z tatą pomyśleliśmy, że może w niedzielę wspólnie byśmy się gdzieś wybrali np: do Aquaparku, czy Zoo. Nie wiem, jak wolisz. Ważne, byśmy razem spędzili czas. Co ty na to? - zamurowało mnie. Takie propozycje od rodziców nie były częstym zjawiskiem. jak mogłabym nie skorzystać.
- Co ja na to? Oczywiście, że tak. Rewelacyjny pomysł. - podeszłam do Penny i ją przytuliłam, po czym to samo uczyniłam z tatą. - A Van? - spytałam troszcząc się o siostrę.
- Gadaliśmy z nią wczoraj. Zgodziła się pod warunkiem, że ty też na ten układ pójdziesz. To co, widzimy się w niedzielę, a teraz wybacz skarbie, ale muszę z mamą znikać do pracy. - odszedł całując mnie w czółko. To miłe, miłe, że o nas pomyśleli i, że wreszcie zrobimy coś razem.
Wesoła udałam się do szkoły. Wiedziałam, że nic tego dobrze zapowiadającego się już dnia, nie zepsuje.
*Oczami Rossa*
Mimo dobrego poranka, spędzonego w miłej atmosferze, nie posiadałem tego codziennego i swojego humoru. Cały czas rozmyślałem nad wczoraj, nad Laurą i nad tym, co do niej czuję. Chyba muszę wreszcie zrealizować swój plan, inaczej nici ze wszystkiego. Nie chcę już cierpieć, chcę wreszcie się cieszyć i być z nią razem. Takie małe marzenie. Nie miałem czasu na kolejną rozmowę z żadnym z domowników. Bowiem chciałem jak najszybciej być już w szkole, by zrealizować cel.
Wybiegłem z domu chwytając na wyjściu akustyczną gitarę. Po paru chwilach byłem w szkole.
- Później to zrobię. - cicho powiedziałem sam do siebie, przekraczają próg budynku. Na razie schowałem gitarę do szafki. Przyjdzie jej pora. Udałem się na lekcje. Wchodząc do klasy, wpadłem na... Laurę. Miałem nadzieję, że przynajmniej do długiej przerwy się nie spotkamy, ale jak zwykle, los mi nie służy.
- Lau, ja cię...
- Spoko. - uśmiechnęła się. - Jest dobrze. Ross, jeszcze raz powtórzę to słowo: dziękuje, dziękuje za wszystko. - i weszła rzucając mi paraliżujące słodkie spojrzenie. Nie wiedziałem nawet, że takie istnieje.
Po pierwszej lekcji udałem się wraz z Robertem, Joem i Roshonem do... biblioteki. spokojnie, nie poszliśmy się tam uczyć ani czytać książek. Poszliśmy po prostu coś obgadać.
- Zrozumieliście. - kiwnęli twierdząco głową. - Pamiętajcie, w stołówce na długiej przerwie. - triumfalnie zakończyłem monolog (w tym przypadku krótki dla was, ale nie dla nich - od aut. :P).
- Właśnie naszedł ten czas. - cynicznym śpiewem wypowiadał się Robert.
- To jest właśnie ten czas. - takim samym rodzajem głosu dodał Roshon.
- Chłopaki, błagam was. Wszystko gotowe? - spytałem nie licząc na negatywną odpowiedź.
- Tak, głośniki ustawione, reflektory przygotowane. Jest wszystko. - odpowiedział pierwszy z nich.
- Brakuje tylko wokalisty. - zażartował Rosh. Spojrzałem na niego. Lekko się zaśmiałem. Czy oni muszą być, aż tacy dziecinni?
- A co dokładnie będziesz śpiewał? - odezwał się Joe. Odwróciłem się w jego stronę. Moja twarz mówiła sama za siebie - serio?
- Interesuje się data powstania, miejsce, czy osoby drugoplanowe. - pozostali chłopacy, tak samo jak ja się zaśmiali. Nie będę ukrywał, ale sądzę, że Joe jest dzisiaj trochę przymulony.
- Nie, nie. - powiedział to tak zdziwaczałym głosem, przecząc sam sobie.
- Sam to napisałem. Jest moja, specjalnie dla Laury. - zwycięsko się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że nie ma już odwrotu. Teraz albo nigdy. Ryzyk, fizyk. Aha, nie cierpię fizyki.
Sorry, ale już chyba postradałem myśli. Jestem skołowany. Mocno się stresuje. Nie tym, że cała szkoła mnie zobaczy, może wyśmieję. Boję się reakcji Lau i tego co powie. Oby mi się to opłaciło. Inaczej będę tego żałował do końca życia. Teraz tylko czekałem na znak paczki.
*Oczami Laury*
Siedziałam z dziewczynami przy stole, czekając na chłopaków. Bardzo, ale to bardzo trudne było siedzenie przy jednym stole z Raini, Czarnowłosa chciała nawet sobie stąd pójść, ale ją zatrzymałam. Chciałam, żeby ze mną była. W końcu to moja najlepsza przyjaciółka. Tylko to się liczy. Zajmie mi oczywiście sporo czasu wybaczenie jej tego wszystkiego, ale myślę, że powoli damy sobie radę. Ciepło się do niej uśmiechnęłam. Tylko na tyle było mnie teraz stać. A jeżeli chodzi o resztę, to już od rana mi mówią, jak to są pod wielkim wrażeniem mojego działania. Że tak szybko si pozbierałam, że nie dałam się poddać emocjom, że walczyłam i wygrałam. To mój duży sukces, na razie największy w życiu.
Nagle światło zgasło. Usłyszałem ciche brzdąkanie gitary. Po chwili drzwi od kantyny się otworzyły. Nie widziałam kto w nich stał, może dla tego, że bałam się odwrócić. Po chwili usłyszałam już dokładniejszą melodię, a razem z nią przepiękne słowa (TEKST, MELODIA - kliknij :P):
It's been said and done
Every beautiful thought's been already sung
And I guess right now here's another one
So your melody will play on and on
With the best of 'om
You are beautiful
Like a dream come alive, incredible
A centerfold, miracle, lyrical
You saved my life again
And I want you to know baby
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
And I keep hittin' repeat-peat-peat-peat-peat-peat
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
And I keep hittin' repeat-peat-peat-peat-peat-peat
Constantly
Boy you play though my mind like a symphony
There's no way to describe
What you do to me
You just do to me
What you do
And it feels like I've been rescued
I've been set free
I am hypnotized
By your destiny
You are magical, lyrical, beautiful
You are
And I want you to know baby
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
And I keep hittin' repeat-peat-peat-peat-peat-peat
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
And I keep hittin' repeat-peat-peat-peat-peat-peat
No one compares
You stand alone
To every record I own
Music to my heart
That's what you are
A song that goes on and on
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
(I love you)
I, I love you like a love song baby
(like a love song)
And I keep hittin' repeat-peat-peat-peat-peat-peat
(like a love song)
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
I, I love you like a love song baby
(I love you)
I love you
Like a Love Song
Skończył. Słychać było oklaski, wiwat, brawa i łzy szczęścia. Ross zbliżył się do mnie. Byłam wzruszona. Patrzyłam na niego, próbując ukryć piękne i urocze łzy. On bardzo się stresował, ale nie dawał tego poznać po sobie. Cały czas się uśmiechał. I stało się coś niespodziewanego. Ross... kleknął prze de mną (nie, to nie są oświadczyny :P). Wyszeptał najpiękniejsze, jakie tylko mogłabym sobie wymarzyć, słowa.
- Laura, zostaniesz moją dziewczyną? - jego głos lekko drżał, ale i tak był bardzo męski. Och, on wie jak rozpalić kobietę. No co, no co ja mogłabym mu odpowiedzieć?
- Tak! - bez wahania krzyknęłam rzucając mu się w ramiona. Po chwili byliśmy już w bardzo namiętnym pocałunku. Nie interesowało mnie to, co inni mówią, robią itd. Dla mnie liczyła się tylko i wyłącznie ta najwspanialsza chwila. Bowiem chłopak, który mógł się wydawać ideałem mi się przytrafił. Wiedziałam, że to ten jedyny. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu!
***
Tam, tam, tam. I moi drodzy tym rozdziałem zbliżamy się już do końca opowiadania. Nie wiem, czy będą jeszcze inne rozdziały. Myślę o epilogu, ale zobaczymy. Bo co tu więcej można napisać? - Był dramat, łzy, szczęście, przyjaźń, akcja i miłość, czyli to, co najlepsze (brakowało tylko scenek +18 i morderstwa, ale to tak innym razem :O). Czekam na wasze opinie i komentarze. Proszę, pozostawcie po sobie jakiś znak! (wymuszanie komów - wcale nie :).
Na koniec piosenka, przy której powstało to dzieło.
Tam, tam, tam. I moi drodzy tym rozdziałem zbliżamy się już do końca opowiadania. Nie wiem, czy będą jeszcze inne rozdziały. Myślę o epilogu, ale zobaczymy. Bo co tu więcej można napisać? - Był dramat, łzy, szczęście, przyjaźń, akcja i miłość, czyli to, co najlepsze (brakowało tylko scenek +18 i morderstwa, ale to tak innym razem :O). Czekam na wasze opinie i komentarze. Proszę, pozostawcie po sobie jakiś znak! (wymuszanie komów - wcale nie :).
Na koniec piosenka, przy której powstało to dzieło.
Tabb & Sound'n'Grace - "Dach"
Pozdrawiam!
~~Crystal~~